— Eee... A co pan każe? — spytał Piotr, czując lekkie darcie w łydkach.
— Przyszedłem upomnieć się o swoje! — odparł Edzio głosem, zdradzającym częste przebywanie w źle dobranych towarzystwach.
Pan Piotr cofnął się na środek pokoju, gdzie stanął oparty krzyżem o biurko, na którem jakaś płaska paczka leżała, zawinięta w ceratę.
— Cóż, nie namyśliłeś się pan jeszcze zwrócić mi wyszachrowanych pieniędzy? — pytał dalej Edzio.
Piotr, widząc nader cienką laseczkę w rękach swego antagonisty, odzyskał kropelkę zimnej krwi i pomyślał o przewleczeniu układów aż do nadejścia służącego. Byle tym razem udało się!... Już dziś w południe kapitalista siądzie na pociąg i wyjedzie zagranicę. W tym dzikim kraju, gdzie uczciwych ludzi mianują oszustami, pan Piotr dłużej bawić nie może!
Idee te przemknęły mu jak błyskawica, rzekł więc:
— Czego się kochany pan bez powodu unosi?... Pogadajmy rozsądnie, spokojnie...
— Nie wdaję się w gawędy! — krzyknął uzuchwalony tą łagodnością Edmund. — Minął czas dysput!... Zdruzgotałeś pan dwa kochające się serca, zepchnąłeś mnie z drogi cnoty, zniechęciłeś do siebie mego kuzyna Hipolita...
— Więc i mój przyjaciel Hipolit maczał rękę w tej sprawie? — pomyślał kapitalista i gwałtownie zapragnął, aby już południe nadeszło.
— Mimo to — ciągnął Edmund — nie chcę ja pańskiej krzywdy. Wprawdzie majątek, zebrany z pomocą lichwy, nie zasługuje na opiekę prawa, ale pal go licho! Oddaj mi moje sto tysięcy, a resztę ci zostawię...
Piotr zsiniał i gwałtownym ruchem schwyciwszy obszytą w ceratę paczkę, przycisnął ją do piersi. Dałby tysiąc rubli na ubogich, gdyby w tej chwili mógł już siedzieć w wagonie.
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 02.djvu/070
Ta strona została uwierzytelniona.