Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 02.djvu/074

Ta strona została uwierzytelniona.

Nie wiedziała ona wprawdzie, poco przyszli, niemniej jednak cieszyła się i mówiła, szlochając:
— Potrzebaż nam było rozchodzić się, mój szwagrze, moja Melciu? Żylibyśmy razem, wy ze swoim, ja z moim groszem, bez smutku i strachu. Ja się tak bałam przez te pół roku, żem wkońcu zakopała pieniądze. Ale teraz wydobędę je, oddam wam i... niech się dzieje wola boska! Na starość milszy spokój, niż majątek przy ciągłej obawie...
Ale cóż u was słychać? — spytała, ocierając oczy.
— Jesteśmy zrujnowani! — odparł Hipolit. — Ja dałem moje pieniądze Piotrowi... Ale co siostrze?
— Nic! nic!... — szepnęła staruszka, chwytając się za głowę.
— Otóż — mówił Hipolit — trzeba nieszczęścia, że Piotr oszukał Edmunda, wytumanił od niego sto tysięcy...
— Cioci jest niedobrze? — spytała zaniepokojona Melcia.
— Nic! nic!... trochę mnie głowa zabolała, ale to przejdzie.
— Edmund — ciągnął Hipolit — kilka razy nachodził Piotra i upominał się o swój fundusz...
— On i mnie nachodził... To niedobry chłopiec!... — szeptała ciotka.
— Skończony łotr! — rzekł z westchnieniem szwagier. — Wyobraź sobie siostra, że niegodziwiec ten napadł Piotra, schwycił mu ogromną pakę pieniędzy i rzucił ją w piec!... Kilkadziesiąt tysięcy rubli przepadło, a między niemi i mój cały fundusz!...
— Edmund!... Edmund!... — jęknęła ciotka, podnosząc obie ręce do góry. W tej samej chwili pochyliła się na bok i zemdlała.
Omdlenie trwało dobre pół godziny. Sprowadzono paru lekarzy, felczera i po wielu wysiłkach otrzeźwiono staruszkę. Zaczęła oddychać, oglądać się, poruszać i od czasu do czasu