Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 02.djvu/077

Ta strona została uwierzytelniona.

Poglądy jednak panny Wandy na sprawę tę musiały być nieco odmienne, ponieważ pożegnała go trochę smutna, a trochę rozgniewana, życząc ironicznie, aby się spieszył z weselem i ją zaprosił na druchnę.
Kazimierz udał się wprost do mieszkania pana Hipolita, niemniej wzruszony jak i wówczas, kiedy się po raz pierwszy miał oświadczyć. Jak wygląda Melcia? czy istotnie jest tak biedną, jak mówią ludzie? czy go pamięta? jak go przyjmie? — pytał samego siebie, zbliżając się do celu.
Pan Hipolit spacerował po sali i ćmił fajeczkę, z której wychodzący dym niedość zdawał się pasować do aksamitnych mebli. Ujrzawszy Kazimierza, rzucił fajkę w kąt i zawołał:
— To pan jesteś, panie dyrektorze?... Pan, w domu niewdzięcznego bankruta?... O! jakaż to święta prawda, że przyjaciół poznaje się dopiero w nieszczęściu! Wszyscy ci, którzy objadali mnie wówczas, gdym był bogaty, stronią ode mnie, a ty jeden dziś przyszedłeś!...
Pozwól odtąd nazywać się po imieniu — dodał, całując Kazimierza. — Ja zawsze mam zwyczaj tykać się z prawdziwymi przyjaciółmi.
Kordjalność Hipolita, który zapomniał o afroncie i zawodzie zrobionym Kazimierzowi przed pół rokiem, była niespodzianką bardzo niemiłą. Młody człowiek opanował jednak budzące się uczucie niesmaku, zobaczywszy Melcię, która w tej chwili weszła ze swej pracowni do salonu.
Panna przywitała się z nim nader przyzwoicie, opowiedziała mu o chorobie ciotki i własnych zajęciach, lecz ani jednem słówkiem nie dotknęła przeszłości. Ale gdy pan Hipolit, chcąc ufetować gościa, wymknął się po papierosy, Kazimierz skorzystał z czasu i oświadczył się o jej rękę.
Przy tej okazji przekształcający się charakter panny Amelji zajaśniał dziwacznym blaskiem. Dziewica bowiem wysłuchała Kazimierza spokojnie, nawet z wyrazem zadowolenia na twarzy, ale... odpowiedziała, że żoną jego nie zostanie.