Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 02.djvu/081

Ta strona została uwierzytelniona.

cierpką odmową. Wszędzie był nadmiar kandydatów na posady, nadto zaś do objęcia większej ich części pan Hipolit nie był uzdolniony. Chęci miał jak najszczersze, umiejętności żadnej.
Smutniał też coraz bardziej i coraz częściej wymykał się do miasta. Z wycieczek tych zawsze jednak wracał niepocieszony i zniechęcony do ludzi, z których najmniej skorymi do usług okazali się rzekomi przyjaciele. Ci, którzy pomagali mu do strwonienia fortuny, byli najniemiłosierniejsi.
Do zwiększenia goryczy obecnych zawodów, niemało przyczyniły się fakta, będące niby reminiscencją przeszłości.
Pewnego dnia do mieszkania pana Hipolita wszedł jakiś włościanin i już w progu zapytał:
— A czy tu mieszkają te państwo, co na święty Jan wygrali na loterją?
— Tu — odparł obecny temu pan Hipolit. — A co powiecie?
— Bo to widzi pan — mówił wieśniak — ja razem z wami wygrałem. Okpiły mnie Żydy coprawda, ale i tak dość jeszcze zostało z łaski Boga.
Zaciekawiony gospodarz prosił go, aby usiadł i zapytał, czy przyniósł mu szczęście tak łatwo nabyty majątek.
— Bogu dziękować, niczego! — odpowiedział gość. — Tylkom odebrał pieniądze, wnet dałem pięćset rubli na odnowienie naszego kościoła i dwieście rubli Wojciechowi Wiewiórce, co to mu się jak raz wtedy chata z dobytkiem spaliła. Pobudował się chłop i przez trzy msze święte krzyżem leżał na moją intencją. To też wiedzie mi się nieźle. Kupiłem folwark wcale duży, a do moich chłopców nająłem profesora, żeby ich do szkół oddać. Taj tylo! — zakończył o sobie, a potem dodał:
Gadali mi, że u państwa po onem wygraniu zalęgła się straszna bieda. Ale widzę, że dzięki Bogu tak nie jest. Macie izby ładne i statki porządne, więc ludzie musieli zełgać.