— W składzie węgli... Jestem tam pisarzem!
Melcia podała mu „Kurjera.“ Przeczytał ogłoszenie o ślubie Kazimierza i pobladł.
— Ostatnia nadzieja naszej lepszej przyszłości! — szepnął.
Córka zarzuciła mu ręce na szyję i oparła głowę na jego piersiach. Stali tak przez chwilę z zasłoniętemi twarzami, wśród głębokiej ciszy, którą tylko przerywał ciężki i jednostajny oddech śpiącej ciotki.
— Zawiódł nas wielki los! — rzekł pan Hipolit, ocierając oczy.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Z opowiadania niniejszego nie wypływa bynajmniej ten sens, aby osoby, obdarzone główną wygraną, dla ocalenia swej duszy i ciała miały wyrzucać łatwo nabyty grosz za okno. Bynajmniej! Autor nie zakładał sobie takiego celu.
Chciał on tylko wypowiedzieć to przekonanie, że nawet hojny posiew losu złe wydaje owoce, jeżeli trafi na niedobre charaktery i że ludzie w gonitwie za szczęściem nietyle powinni zwracać uwagę na okoliczności zewnętrzne, ile raczej na własną duszę.
Chciał też autor wskazać wszystkim „usiłującym wejść na drogę cnoty“ — szczeble, po których schodzi się do występku, — a także nadmienić, iż teorje nieprzetrawione i z instynktami serca niezgodne, skrzywiają niekiedy i zatruwają życie.
Następuje to wcześniej lub później, ale zawsze wporę.