Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 02.djvu/087

Ta strona została uwierzytelniona.

szy pozostał okruch smutku niejasnego, napozór bezprzytomnego, a jednak bardzo gorzkiego.
W tej chwili wbiegła do pokoju mała dziewczyna wiejska, bosy trzpiot z rozpiętą na piersiach koszulą, i krzyknęła babci nad uchem, że państwo ze śniadaniem czekają. Staruszka popatrzyła na nią gniewnie i opierając się na krawędzi fotelu i na ramieniu dziewczyny, mruknęła:
— Oh! ty... ty warjatko jakaś!... Miałam coś bardzo ważnego na myśli, a ta mi przeszkodziła. Zawsze wpada do pokoju jak sowizdrzał, jeszcze się kiedy uderzy o co i rozsypie!...
Wzięła dziewczynę pod rękę i drżąca, pochylona, szła, wciąż gderając:
— Czego ty tak wyskakujesz?
— Ja nie wyskakuję, proszę pani.
— To czego się tak trzęsiesz, pewnie za lataniem, co?
— Ja się nie trzęsę...
— Słyszycie ją?... Ona mi będzie kłamstwo w żywe oczy zadawała!... Przecież ja po mojej ręce widzę, że cała dygoczesz.
— O, jak to pani od samego rana dokucza! — ofuknęła dziewczyna i ze złości odwróciła głowę od lokaja, który, stojąc w sieni, śmiał się i zęby wyszczerzał.
— Nie narzekaj, głupia! — rzekł lokaj, robiąc miny zuchwałe. — Starsza pani nabeszta, ale zato da ci kolędę taką, co ha!...
I wnet dodał półgłosem:
— Na bezrok! jak psu piąta noga urośnie.
Dziewczyna parsknęła śmiechem i zatkała pięścią usta.
— Co ty katar masz, że tak kichasz? — spytała już łagodniej starowina. — Zawsze mówiłam, że na złe ci wyjdzie latanie.
Lokaj taki był kontent, że aż się położył na stole. Co to za radość dla niego, że skąpa starsza pani, od której grosza nigdy nie widział, nie umie odróżnić kichania od śmiechu!