Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 02.djvu/088

Ta strona została uwierzytelniona.

Ciągle opierając się na ręku dziewczyny, strudzona i zadyszana babunia weszła wkońcu do jadalnego pokoju. Syn i synowa ucałowali jej ręce, lecz gdy chciała usiąść na krześle obok młodej gospodyni przy samowarze kipiącym, synowa rzekła:
— Niech mameczka usiądzie na drugiem krześle, tu jest miejsce dla niańki i Władzia.
— Chciałam się trochę rozgrzać...
— Jakże się dziś miewa mameczka? — spytał syn.
— Wcale dobrze! — odparła staruszka. — Mam jakoś więcej sił, i gdyby nie te chłody na dworze...
— Co też mama mówi!... Na dworze jest gorąco jak w piecu.
Babunia, zajęta maczaniem bułki w kawie, której część już wylała się na spodek, nie słyszała ostatnich słów syna i poczęła mówić, jakby do siebie:
— Był u mnie dziś Kazio...
Syn i synowa zamienili spojrzenia.
— Był taki jakiś mizerny, że boję się, czy nie jest słaby...
— Tam, moja mameczko, nikt nie choruje! — wtrąciła synowa.
— On i tu nie chorował robaczek... Tylko w ostatnim miesiącu coś mu się takiego zrobiło, że codzień siły tracił, w oczach nikł... Przynieś-no mi chustkę, Kachna, z mego pokoju! — mówiła staruszka, czując, że ma oczy łez pełne.
Com ja się doktorowi napłaciła — ciągnęła dalej — ażeby mu zdrowie wrócił, com ja się Boga nie naprosiła, ażeby mnie zabrał, a jego zostawił, wszystko napróżno!...
— Może mameczce śmietanki dolać? — zapytała synowa, którą opowiadanie babki, aczkolwiek codzień powtarzające się, bardzo drażniło. Syn tymczasem zwiesił głowę, oparł lewą rękę na stole, a palcami prawej kręcił machinalnie gałki z chleba.
— Może mameczce dolać? — powtórzyła synowa.