Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 02.djvu/090

Ta strona została uwierzytelniona.

tem zaczęła jęczeć i szlochać. Po jej twarzy, brózdami okrytej, z zaczerwienionych oczu płynęły łzy; żuła bułkę i płakała, myśląc o Kaziu, który ją tak wcześnie porzucił.
— Może się teraz mama herbaty napije? — zapytała synowa.
— Dobrze, choć nic już nie mam apetytu... A połóż mi kawałek cukru na spodeczku, to dam klaczce, jak ją zobaczę.
Synowa była dobrą kobietą, lecz biadania staruszki usposobiły ją tak dziwnie, że kładąc cukier na spodku, ze złośliwą intencją rzekła:
— Niech jej mama da dwa kawałki, i to zaraz, bo już po południu klaczki nie będzie.
— Klaczki?... Kaziowej? — spytała babunia.
— A tak. Mąż sprzedaje ją i siwka Wesołowskiemu, który potrzebuje białej czwórki na wesele.
Syn znowu zaczął bębnić palcami po stole, patrząc na strumień pary, który z gwizdem wydobywał się z samowara.
Babka z początku zdawała się nie rozumieć słów synowej, stopniowo jednak poczęła ożywiać się. Na wypukłem, ogołoconem z włosów czole nabrzmiały jej żyły, oczy zaiskrzyły się, usta przycięły. Spojrzała ostro w twarz synowi i zapytała głosem silnym i bardziej niż kiedy stanowczym:
— Jakto, Jasiu, więc prawda, że sprzedajesz klaczkę Kazia?
— Jeżeli dają mi trzysta rubli za parę, dlaczegóżbym nie miał sprzedać? — spytał pan Jan, zatrzymując wzrok na dębowym kredensie.
— Boże miłosierny, czego ja dożyłam! — zawołała staruszka, łamiąc ręce. — Ależ ta klaczka to prawie ostatnia pamiątka po Kaziu!...
— Moja mamo — przerwała synowa — przecież ja byłam matką, a Jaś ojcem nieboszczyka Kazia, kochamy go więc i pamiętamy o nim równie dobrze jak ktokolwiek bądź...