dynaka, a pan Jan wciąż bębnił w ceratę i myślał o dziwactwach starości. Ktoby przypuścił kiedy, że jego matka, ta hojna, wspaniałomyślna i wesoła pani, znajdzie dziś jedyną przyjemność w chowaniu i rachowaniu pieniędzy i w opłakiwaniu zmarłego wnuka, około którego krótkiej mogiłki już gaj drzew gęstych wyrósł!
W godzinę potem grzecznemu Władziowi wsadzono na główkę muślinowy czepeczek i słomiany kapelusz, ubrano go w białą, długą sukienkę, jakiej używają panny do jazdy wierzchem, i wysłano z niańką na spacer. Piastunka obeszła z nim dziedziniec dokoła, a gdy zasnął, siadła pod cieniem lip, naprzeciw stajni. Spłoszone z drzew wróble stanęły rzędem na sąsiednim płocie i świergocząc, pilnie przypatrywały się dziecku, nad którego głową kilka pszczół nuciło pieśń jękliwą, a ciepły wiatr południowy, to rozchylając, to zamykając szeleszczące gałązki, dmuchał mu w pyzatą buzię i wywoływał zmarszczki na czole, nie zaćmionem jeszcze chmurą myśli.
W tym samym czasie stangret Wawrzyniec wiązał u płotu konie, skazane na sprzedaż. Wysoki ten, barczysty człowiek z rzadkiemi włosami, którym nie obcą była woń powozowego smarowidła, przeklinał szczotkę i zgrzebło, narzekał na ciężkie obowiązki i okrutnie popychał Bogu ducha winne konie, które co chwilę odwracały łby i spoglądały na niego z podziwieniem.
— Noga! złodziejski synie — wołał stangret na siwka, wycierając mu kopyto. — Teraz będziesz pamiętał, co znaczy służba u panów... Nie pchaj się, ty wściekła sobako! — mówił do klaczki — bo jak cię huknę drągiem po krzyżu, to wyplujesz parę i pójdziesz do rymarza... Póki cię potrzebowali, to dawali ci cukierki, a teraz sprzedają cię jak wieprzka... I hi! pójdę chyba i ja za wami, psie wiary, bo jak was nie stanie, to nie będzie nawet do kogo porządnego w stajni pyska otworzyć.
— Brum! — parsknął siwek.
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 02.djvu/093
Ta strona została uwierzytelniona.