Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 02.djvu/095

Ta strona została uwierzytelniona.

osób na parę koni, to jeszcze nas kto policzy niby Żydów, kiedy z jarmarku wracają.
Wawrzyniec podrapał się zgrzebłem w kolano, potem przewiesił rękę przez łukowaty kark klaczki i z litością patrząc na niańkę, rzekł:
— Babski żal i tyle! Jej chodzi o to, żeby się czwórką do kościoła dryndała, a nie może pomiarkować sobie, że koń to nieraz lepszy od innego człowieka, i że kto konia sprzedaje, to tak jakby rodzonego brata sprzedał.
Wiesz ty — mówił dalej — że kiedym ja zaraz po Wielkiej Nocy na krzyż chorował, to mnie ten oto hycel siwek dopóty pyskiem tarł, dopóki mnie nie odeszło?... Rodzona matkaby mi lepiej nie dogodziła, aż mi koszulę podarł!... Oj, ty! — ciągnął, klepiąc konia po szyi — żebym ja był tak jak nasz pan, tobyś ty u mnie w sali stał i z fortepianu jadał... Ale u naszego pana rubel więcej wart niż przyjaciel!
— Jeszcze on nietyle winien co stara — rzekła niańka. — Sama przecie słyszałam, jak gadał do niej, żeby mu za konie trzysta rubli dała, toby już u nas zostały.
— Może? — spytał furman.
— Sprawiedliwie, że tak!... Ale stara skąpa, choć ma grosze.
— O ma! — potwierdził Wawrzyniec. — Pamiętam, że kiedy to miał Kazio konać, to mi dała srebrnego rubla, żebym doktora prędko przywiózł. A teraz, choć i sama jeździ i choć się boi, aż z niej kości wyłażą, żeby nie wywrócić na złej drodze, nie da ci nawet, człowieku, i grosika powąchać.
— Chytra starucha, ale też jej okrutnie żal klaczki!... Poczekajta-no, Wawrzyńcze, tutaj, a ja pójdę do niej do okna, to może ją sumienie ruszy i nie odda konisków w cudze ręce.
To powiedziawszy, pobiegła niańka kłusem do okna babuni i podtrzymując jedną ręką senne dziecię, drugą zaczęła pukać.
— Pani! — wołała — a ot klaczka Kaziowa stoi u płota i chce się z panią pożegnać.