Babcia zwolna posunęła się ku szybom i zrobiwszy z ręki daszek nad przygasłemi oczyma, spojrzała w stronę koni, które biły kopytami i wyrzucały łby wgórę. Chwilę zatrzymała się w tej postawie, a potem nagle spuściła zieloną roletę.
Niedługo niańka plotkarka, która przez szczelinę między oknem i roletą zaglądała do pokoju, pobiegła do pani młodszej z wielkim krzykiem.
— Proszę jaśnie pani — mówiła prędko — pewnie już konie w domu zostaną, bo pani starsza dobywa pieniądze ze szkatułki.
— Głupstwa gadasz! — zgromiła ją synowa.
— No, niechże jaśnie pani pójdzie i sama się przekona.
I poszły razem sługa i pani pode drzwi babki zaglądać przez dziurkę od klucza.
Istotnie przy stoliku w głębi pokoju siedziała tyłem do nich odwrócona staruszka, zajęta przepatrywaniem wnętrza sporej szkatułki, obitej skórą dzika i ujętej w mosiężne klamry. Z pokoju dolatywało je ciche szlochanie, oczywisty dowód tego, jak trudno było babce rozstawać się z pieniędzmi.
— Mateczko! — zawołała w tej chwili synowa — konie już wyprowadzają.
Krzesło poruszyło się, szkatułka stuknęła, lecz po chwili dopiero odpowiedziała babunia:
— A niech wyprowadzają, cóż ja na to poradzę?
— Więc mateczka nie da Jasiowi trzystu rubli?
Na to pytanie babka nie odpowiedziała nic, tylko szepnęła jakby do siebie:
— Boże mój! com ja im winna, że mnie tak dręczą?...
Synowa trochę już obrażona odeszła z pode drzwi i rzekła półgłosem:
— Jakaż to straszna choroba skąpstwo i co ona z ludźmi wyrabia!...
Niańka w te pędy dała znać furmanowi, że starsza pani
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 02.djvu/096
Ta strona została uwierzytelniona.