już liczyła pieniądze, ale zobaczywszy tyle srebra i złota, pożałowała go i koni się wyrzekła.
— Kiepski to już widać rozum u niej, u starej — rzekł furman. — Ona i tak niedługo popasie, a zawszeby choć i jej ładniej było na cmentarz cugiem paradować aniżeli fornalką!...
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Kończył się już wrzesień. Z pól znikło chwiejące się zboże, a na jego miejsce tu i owdzie wyrosły ogromne, do chat podobne sterty, w których stada wesołych myszy zasiadły. Wszystkie psy, biegające po łąkach i trawnikach, miały nosy omotane nićmi babiego lata, ukośne promienie słońca coraz częściej barwiły purpurą ciemne obłoki, a nad bagnami wieczorem coraz głośniej kwakały dzikie kaczki, lub narzekały gęsi, zabierające się do odlotu.
Na krzakach róży dzikiej czerwieniały wielkie jagody głogu, na dziedzińcu miejsce kwiatów letnich zajęły georginje piękne, różnobarwne, lecz smutne, a każdy silniejszy powiew wiatru strząsał po kilka i kilkanaście żółtych, brunatnych, albo czerwonych liści. Spadały one, głucho szeleszcząc i zatrzymując się na każdem piętrze gałęzi, jakby im żal było macierzystego drzewa, ze szczytów którego nigdy już patrzeć nie będą na falistą ziemię, ani od niebios żądać tęczowych kropel rosy!
Staruszka babcia coraz rzadziej wychodziła z pokoju. Męczył ją kaszel, siły rozpraszały się, i tylko paroksyzmy gorączki od czasu do czasu podniecały energją życia. Pewnego dnia, ludzie, kopiący kartofle w polu, usłyszeli na drodze z kościoła do dworu drobny dźwięk dzwonka; zdjąwszy więc słomiane kapelusze, poklękali w brózdach i modlili się za duszę starszej pani, do której ksiądz z Panem Bogiem pojechał.
Tego dnia było z babunią bardzo źle, tak źle, że posłano nawet do miasteczka po stolarza, aby wziął miarę na trumnę. Ale akurat gdy stolarz przyjechał z długą czworograniastą linją, która mu wystawała daleko za wasążkę, babuni zrobiło się