Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 02.djvu/099

Ta strona została uwierzytelniona.

wezwała syna i synowę. Przyszła niańka z Władziem, który trzymał w rękach grzechotkę i trząsł nią co chwilę, przybiegła blada jak ściana Kachna, lokaj, który, ten raz zapomniawszy o śmiechu, nie mógł tchu złapać, i kucharz, który już za drzwiami ukląkł i tylko wystraszoną twarz w szczelinie ukazał.
W pokoju babki zrobiło się tak cicho, że było słychać szmer chwiejących się krzaków georginij, trajkotanie dalekiego młyna i gdzieś tam, pod lasem, dźwięki myśliwskiej trąbki. Nawet Władziowi przeszkadzano grzechotać.
— Moje dzieci! — rzekła babunia — i wy wszyscy ludzie kochani, przebaczcie mi złe, jakie wyrządziłam komu w ostatnich czasach. Starość to moja więcej winna niż ja, choć i nade mną niech Bóg ma miłosierdzie!...
Syn i synowa uklękli przy łóżku starowiny, kobiety zalały się łzami, lokaj chciałby uciec na koniec świata, gdyby go tylko puszczono, a kucharzowi niewiadomo skąd przyszło na myśl, że mu pewnie starsza pani dwieście złotych zapisała w testamencie. W tej chwili poczciwiec ślubował naprzód dać na mszę za duszę nieboszczki, a potem wziąć od pana szynk w arendę.
Babunia odpoczęła trochę i zwróciwszy się do syna, mówiła:
— Jasiu! ty wiesz, żem była dla ciebie dobrą matką. Wychowałam cię, jak mnie stać było, majątek po śmierci ojca z długów oczyściłam, wszystko, com miała, wam oddałam i oddaję... Zato zrób ty mi jedną łaskę... Przyrzeknij, że zrobisz...
— Przysięgam! — szepnął syn.
— Oto gdy umrę, wydobądź z mego kufra szkatułkę i włóż mi ją do trumny... To ostatnia moja prośba, największa... Bo widzisz, strasznie umierającemu pomyśleć, że przyjdzie chwila, w której on sam nic już sobie nie poradzi, a najdroższe jego życzenia zależeć będą od ludzi obojętnych... Zróbże mi to!