Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 02.djvu/106

Ta strona została uwierzytelniona.

— Iii! nie frasujta się!... Bóg miłosierny i to przyjmie na chwałę swoją, byle ofiarować sercem szczerem.
— Oj! szczerem... oj! szczerem... aż mnie zatchnęło!...
Sprzątnięto miski i odsunięto pieniek, aby staruszka mogła lepiej tchu złapać. Jakoż we dwa pacierze przyszła do siebie, a nawet zrobiło się jej raźno.
Na kominie dogorywał już ogień, oblewając część sufitu, ścianę i półki z garnkami żółto-czerwonem światłem. W przeciwnym rogu wielkiej kuchni, obok tapczana i wiszącej nad nim galeryjki do spania, tlił się naftowy kaganek, przy którym lokaj przecierał talerze i ustawiał je w kolumny. Dziewuchy, ukończywszy robotę i gadanie, ziewały po kątach, w sieni stękał chory parobek, a w grabie świerszcz świergotał.
Wówczas Magda odezwała się do Franki:
— Widziałaś tę skrzynkę, co ją dziedzic nieboszczce pani włożył do trumny?
— Com nie miała widzieć? — odparła ponura Franka, opierając brodę na rękach.
— Tam ponoć jest kupa pieniędzy?
— Oho! i jeszcze jaka!...
Lokaj położył ścierkę i słuchał.
— A wyjęłabyś teraz pieniądze z pod głowy nieboszczce?...
Lokaj zatrząsł się.
— Tfy! pokusa!... — mruknęła Franka. — Ażeby tam były wszystkie skarby, jakie ino są na świecie, tobym nawet na progu nie stanęła w tej izbie...
— Cha! cha! cha! — roześmiał się lokaj i przybiegł do dziewuch z zaiskrzonemi oczyma. — Głupie wy!... ot, chamska krew... umarłego się boi!... A wiesz ty, że taki, co w trumnie leży, znaczy tyle, co zdechły pies, albo koń?... Wrony, robaki go jedzą, szczury na nim odzienie szarpią, a jabym miał go się bać?... Starą, jeszcze kiedy żyła, zmógłbym jednym palcem, a dziś cóż ona mi zrobi?... Z trumnybym ją wyrzucił, nietylko skrzynkę wydobył!...