krzykniki bojaźliwej Magdy, trapionej widać przez jakieś przykre marzenia.
Dobrze już po północy w pokoju państwa Janów rozległ się szmer, jakby kto ostrożnie bosą nogą po skrzypiącej trochę podłodze stąpał; stuknęło krzesło, zgrzytnęła klamka, i w sieni, która do sali wiodła, słabe promienie gwiazd przez szklane drzwi oświetliły postać pani Janowej, ubranej w bieliznę.
Kobieta szła tak powoli i cicho, że zdawało się, iż stoi w miejscu jak posąg. Kosmyk ciemnych włosów wysunął się jej z pod czepka na szyję. Jedną rękę wyciągnęła drżąca naprzód, jakby lękając się potknąć o niewidzialną przeszkodę, drugą przyciskała serce, które biło rzadko i nieregularnie, z jakimś wewnętrznym odgłosem, przypominającym dźwięk dzwonu. Sekundy wydłużały się w jej wyobraźni, najmniejsze skrzypnięcie w podrażnionym słuchu robiło się łoskotem. Myślała, że w tej chwili dotknie ręką drzwi salonu, a gdy przez jedno mgnienie nie uczuła ich pod palcami, ogarnął ją niezmierny przestrach.
Jeszcze krok i stanęła na progu.
W salonie panował zmrok, wśród którego rozpływało się jakieś mdłe, drgające światło. Sufit był szary, podłoga tak ciemna, że wydawała się być głębią przepaści. Na ścianach bladej, nieokreślonej barwy rysowały się wielkie, czarne cienie. Ten jeden — to cień krzyża, który stał w głowach zmarłej, ten drugi...
Pani Janowa zdrewniała: zdało jej się bowiem, że drugi cień zmienił miejsce i odsłonił lampkę... Przetarła oczy — lampka znowu zasłonięta i — znowu ją widać!...
Nagle przy trumnie gwałtownie zaszeleściły kwiaty, z głuchym łoskotem posunął się ciężki cynowy świecznik, lampka zgasła, i w sali rozległy się dwa okrzyki. Na podłogę upadł jakiś przedmiot, i ktoś, stojący przy katafalku, uciekł w stronę kredensu.
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 02.djvu/110
Ta strona została uwierzytelniona.