Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 02.djvu/112

Ta strona została uwierzytelniona.

Pan Jan wyszukał klucz w biurku, oddał go żonie i usiadł na krześle, ukrywając twarz w dłoniach. Flegmatyczny z natury poczciwiec ten upadał pod nawałem wzruszeń, jakich nie przeczuwał nigdy.
Szczęknął zamek, odskoczyło wieko szkatułki... Pan Jan machinalnie podniósł głowę i zobaczył w rękach żony niebieską wypłowiałą sukienkę dziecinną, tudzież pukiel jasnych włosów...
— To pamiątki po Kaziu! — szepnęła pani Janowa i zemdlona pochyliła się na otwartą szkatułkę.
Sukienka, w której umarł wnuk ukochany, i promień jego włosów były to jedyne skarby, jakie babka chciała zabrać ze sobą do grobu!

Tej samej nocy znikł ze dworu lokaj Józef. Tułał się on jakiś czas po okolicy, a wkońcu dostał się do więzienia za kradzież.
Z panią Janową było jeszcze gorzej. Po owej nieszczęsnej nocy musiała położyć się do łóżka, a rozdrażnienie nerwowe nie opuściło jej już nigdy.
— Tyś winien wszystkiemu! — mówiła nieraz do męża. — Tyś znał swoją matkę i nie powinieneś był dopuścić, ażebym ją, tę świętą kobietę, posądzała o skąpstwo, o chęć ukrycia pieniędzy z krzywdą wnuków!...
A kiedy indziej znowu lamentowała w inny sposób:
— Zresztą, czy były, czy nie były pieniądze w tej szkatułce, co mnie do nich? Skoro nieboszczka nie darowała nam ich, więc tem samem nie były naszą własnością. Pocom ja chodziła, nieszczęśliwa, do jej trumny jak złodziej?... Oj, gdybym miała innego męża, nie pozwoliłby na to!...
I odtąd nie było już szczęścia we dworze.