Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 02.djvu/121

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ależ panie!...
— O panie!... tu niema żadnego ale!... Ja, panie, chcę mieć spokój w domu, ja mam żonę chorą...
— A zresztą — odezwał się w tych samych drzwiach głos niewieści — choćbyśmy oboje z mężem byli jak najzdrowsi, nie możemy tolerować...
— Ja, panie, skargę podam! — przerwał głos męski. — Dziewczyna lata, drzwi zostawia otwarte...
Skrzypnęły drzwi z prawej, i stanął w nich mężczyzna ze świecą, pytając:
— Dobry wieczór!... Co się stało?...
— Pan Euzebjusz bałamuci nam służącą...
— Ależ, panie! — krzyknął Euzebjusz — daj mi pan spokój!... Ja czem innem mam głowę zajętą: mój przyjaciel w tej chwili się zabił...
— Kto? — krzyknęła dama z lewej.
— January!...
— January? — powtórzyły dwie damy z prawej.
— Ten, co się o Amelją starał — objaśniła dama z lewej.
— Ależ nie! — zaprotestowała jedna z dam po prawej — on się starał o Zosię i mówił nawet do kilku osób, że jeżeli ona go odrzuci, to sobie życie odbierze.
Na drugiem piętrze zrobił się ruch.
— Kto się zabił? — zawołano z góry.
— January! rachmistrz od bankiera Gotlieba!
— To ten rachmistrz, co obok mnie mieszkał, Euzebjusz? — pytano z góry.
— Ależ ja żyję! — krzyknął zaniepokojony Euzebjusz.
— Więc któż się zabił?... Czy w naszej kamienicy?...
— Ale nie, w innej!
— Aha!... Dobranoc!... Przepraszam!...
— Pan ma jednak dziwne usposobienie — rzekł mężczyzna z lewej strony.
— Dlaczego? — spytał Euzebjusz.