Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 02.djvu/130

Ta strona została uwierzytelniona.

szego, zagrobowego zadowolenia, które tak wymownie maluje się na twarzach sfinksów i innych posągów egipskich. Czuł, że serce jego stało się oceanem spokoju, i byłby najdoskonalej szczęśliwym, gdyby gdzieś na dnie nie wiło się, nie nurtowało jakieś bezkształtne i bezimienne cierpienie.
Umrzeć!...
Więc on jeszcze nie umarł?... Więc ten spokój, jakiego doświadcza, nie jest przywilejem zmarłych, ale złudzeniem żyjących?...
Okrutna rzecz!... A jakież uczucia właściwe są umarłym? Może żadne?...
Tymczasem na dnie duszy ciągle coś wiło się i nurtowało. Jestże to pierwszy szpon śmierci? Cóż będzie, gdy niezmierny potwór ten, którego obmierzłe cielsko wszechświat wypełnia, rzuci się na mnie całym ciężarem swej zajadłości?...
I to niedługo, zaraz, może natychmiast!...
January uczuł, że słabnie. Nigdy jeszcze śmierć nie przedstawiła mu się w kształcie równie ohydnym.
— O gdyby przyszedł Euzebjusz! — mruknął.
Uległ już monomanji i poza obrębem chwili, w której Euzebjusz zapukać miał do drzwi jego, nie potrafiłby oznaczyć ostatecznego terminu.
Właśnie o tej godzinie, systematyczny Euzebjusz, odczytawszy list Januarego, miał ponure widzenia i przemyśliwał o ucieczce z własnego domu.
Teraz nadszedł krótki moment, w którym samobójcę ogarnęła trwoga, najzupełniejsza, najdokładniejsza trwoga. Uczuł nienormalne bicie serca, zamęt w głowie i ściskanie w gardle jak sztubak, którego układają na zydel. W tym momencie o zastrzeleniu się mowy nawet być nie mogło. Byle kto, wyważywszy drzwi, odebrałby Januaremu broń, jego samego związał i zresztą zrobiłby z nim, coby mu się podobało.
Młodzieniec zrozumiał to, a ponieważ znał się na upadku ducha i jako człowiek dobrze wychowany, posiadał w szafce