Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 02.djvu/131

Ta strona została uwierzytelniona.

zapas środków leczniczych, wstał więc z fotelu i wydobył — butelczynę.
W kwadrans była pusta. W Januarym krew poczęła krążyć mocniej, bić do głowy. Rozweselił się nawet trochę, lecz drżał. Dla ukojenia przeto nerwów, wydobył drugą flaszkę i postąpił z nią jak wyżej.
Był już kompletnie wesoły i z niejaką burszonadą oczekiwał na Euzebjusza. Mógłby wprawdzie i teraz zaraz trzasnąć fobie w łeb, przymierzył nawet, jak to wygląda, ale — nie śpieszył się.
— Poco mam łamać słowo — myślał — jeżeli go w każdej chwili dotrzymać mogę? No... a Euzebjusz musi przyjść lada minutę, chybaby ludzkiego serca nie miał... Zresztą, szkoda życia, dopóki jest w szafie jeszcze parę butelek. Po ostatniej nie będę już czekał!...
Wydobył trzecią flaszkę i wypił ją do połowy. Gdy napełnioną szklankę, już niewiadomo którą z rzędu, podniósł do ust, usłyszał na schodach stąpanie...
— Czy i tym razem nie sąsiad?...
Odciągnął rewolwer.
Ktoś był na drugiem piętrze i wyraźnie szedł ku drzwiom Januarego.
Ten z pośpiechem wypił wino, stanął na środku pokoju... W tej chwili we drzwiach drgnęła klamka.
Lokator, mieszkający pod Januarym na pierwszem piętrze, usłyszał nad głową ciężki łoskot...
Ktoś inny przyjacielowi Euzebjusza wydał ostatnie hasło.
Na podwórzu kręcił się wiatr i od czasu do czasu bił w szyby zmarzniętym śniegiem. Światła w oknach pogasły, i tylko na ulicy migotały jeszcze skaczące i drgające płomienie gazowe.
W tej właśnie porze, jakby natchniony przez złego ducha, Euzebjusz opowiadał stróżowi i lokatorom swej kamienicy o śmierci Januarego!... Traf czy jasnowidzenie?...