Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 02.djvu/139

Ta strona została uwierzytelniona.

Ale smok uciekł.
— Skąd u licha „Kurjer“ dowiedział się o Januarym? — pytał zgryziony Euzebjusz.
— Oni wszystko wiedzą! — odparł zirytowany sąsiad. — Jednego razu, panie, ja tylko pomyślałem sobie, żeby jakiejś facetce na ulicy powiedzieć: „Dobry wieczór!“ — a ci zbrodniarze napisali, żem ją zaczepił i że będę miał proces. Te dzienniki, panie, to największa klęska kraju! to morowe powietrze!...
— W każdym jednak razie odzyskaliśmy trzysta rubli — szepnął milczący dotychczas znajomy Euzebjusza.
— Wszystko odzyskamy, panie! — mówił energiczny sąsiad. — Jeżeli już napisali o jego śmierci, to się tu Żydzi zlecą dziś jeszcze, i od każdego coś utargujemy. Zobaczycie, że zostanie najwyżej sześćset albo siedemset rubli długu, no... a to chyba spłaci?...
— Najpóźniej we dwa lata! — odparł Euzebjusz.
Tymczasem do mieszkania sąsiada służący wniósł samowar. Na ten widok trzej panowie doświadczyli bardzo błogiego uczucia. Było to — jakby piękny wschód słońca po niesłychanie burzliwej nocy.
Przyjaciele weszli do pokoju, gdzie spał January — na palcach. Ale dusza samobójcy nie oddzieliła się jeszcze tak dalece od ciała, ażeby i jej nie miał obudzić miły sercu każdego — szum wody, gotującej się w samowarze, i brzęk łyżeczek. To też January ocknął się, ziewnął szeroko i zapytał:
— A co to?... herbata?...
Energiczny sąsiad, któremu — według jego mniemania — January winien był życie, usłyszawszy pytanie to, wymownie świadczące o duchowym spokoju delinkwenta, rozrzewnił się i wzruszony zapytał:
— A co... będziesz się pan drugi raz zabijał?...
— A bo ja głupi! — odparł szorstko January. — Dość