— A niech was tu! — krzyknął gospodarz, przewracając szachy. — Pan nawet posuwanie chłopków nazywasz hałasem...
— Ma racją! — odezwał się major — ale ty nie masz racji figur przewracać... To szykana!...
— Naturalnie, że nas pan Wioliński szykanuje! — dodał prędko Robek. — Przepraszam cię, mój majorze, i — jeżeli pozwolisz, wynieśmy się stąd do drugiego pokoju.
W awanturze tej major zachował się z taką godnością i spokojem, że Wioliński nie wiedział, co podziwiać: czy nieprzyzwoity czyn gospodarza domu, czy umiejętność panowania nad sobą w strasznym majorze.
— Liczymy godziny na nowo — odezwał się major. — Jest siedem minut po czwartej. Niech pan gra swoje, a cisza już będzie.
Robek sapał ze złości.
Wioliński zaczął swoją kompozycją i prawie w tej samej chwili melodjom jego odpowiedział fortepian na górze, wygrywający gamy.
— No, panie! to już jest najgorsze, co artystę spotkać może — rzekł Wioliński, opuszczając ręce. — Tam zaczęli, jak słyszę, lekcją muzyki, odłóżmy więc nasz zakład na kiedy indziej.
Uwaga była tak słuszna, gamy na górze rozlegały się tak wyraźnie, że Robek nie wiedział już, co ma odpowiedzieć. Zerwał się więc z krzesła, chwilę postał w miejscu, a następnie pędem pobiegł na górę.
W kilkanaście sekund po jego wyjściu fortepian nagle ucichł. Natomiast rozległ się szelest kroków, przesuwanie krzeseł... Gdy Robek wrócił, był siny jak śliwka.
— Niech pioruny wszystko zapalą!... — mruknął, upadając na fotel. — Teraz już będzie cicho!
— Liczymy na nowo — rzekł major. — Piętnaście minut po czwartej.
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 02.djvu/150
Ta strona została uwierzytelniona.