Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 02.djvu/151

Ta strona została uwierzytelniona.

— Panie Robek, ja cofam zakład — odezwał się Wioliński. — Nie chcę być powodem do awantur i zadowolnię się najzupełniej, gdy pana przekonam...
— Nie przekonasz mnie pan! — krzyczał Robek. — Ja pięćdziesiąt lat tu mieszkam, a dopiero z ust pańskich słyszę podobne impertynencje o moim domu!... Dla mnie honor droższy jest aniżeli komorne i ci tylko, którzy mają inne o tym przedmiocie opinje, mogą zrywać zakłady... Ja trzymam dalej!
— Siedemnaście minut po czwartej — wtrącił major.
Nie było rady. Wioliński już zły usiadł do fortepianu i począł znowu grać, myśląc o tem tylko, aby mu jak najrychlej przerwano.
Na wieki pozostanie tajemnicą okoliczność, dlaczego panna Helena, która dobrze znała Wiolińskiego, nie ukazała się dotychczas, pomimo hałasów, jakie się w domu odbywały. Ze wstydem wyznać musimy, że i młody kompozytor, znalazłszy się skutkiem zakładu w dość wyjątkowem położeniu, także zapomniał o niej, choć była wcale ładną.
Grał tylko jak za pańszczyznę, błagając nieba, aby się sprawa rozstrzygnęła rychlej i na jego korzyść.
Lecz w chwili, gdy był w największym ferworze i ze świeżo nastrojonego fortepianu wydobywał dźwięki, które goryczą napełniały serce oszczędnego Robka, do sali weszła Helenka w stroju świątecznym, z różą we włosach i kokardą na szyi.
Ujrzawszy ją, elegancki muzyk zerwał się na równe nogi.
— Nie uwierzy pani — zawołał — jaki oryginalny zakład zrobiliśmy z szanownym papą.
— Graj pan! graj pan!... — krzyknął Robek, prowadząc go do fortepianu.
— Co to znaczy? — spytała zdziwiona Helenka.
— Nie pytaj się!... nie przeszkadzaj panu Wiolińskiemu!... — mówił ojciec.