Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 02.djvu/155

Ta strona została uwierzytelniona.

Znakomitemu kompozytorowi przyszła na myśl historja doktora, który dostawszy się między warjatów, miał być przez nich w kapuśniaku ugotowany. Już nieustanne paroksyzmy Robka dokuczyły mu, cóż dopiero będzie, gdy wybuchnie major, ten człowiek, przed którym drżał sam impetyczny gospodarz?
Położenie Wiolińskiego było, jeżeli nie tragiczne, to przynajmniej melodramatyczne. Mimowoli nastroił się na ton bardzo poważny i począł komponować swoją własną, oryginalną elegją, w której znajdowały się najbardziej melancholiczne ustępy z najsmutniejszych marszów pogrzebowych.
Wtem — na podwórzu odezwała się katarynka i poczęła piłować znaną arją z „Pocztyljona z Longjumau.“ Wioliński, który ją słyszał codzień po całej godzinie i pamiętał wszystkie kiksy schorzałej katarynki, aż zzieleniał i wstał od fortepianu.
Jednocześnie poskoczył do okna Robek.
— Stróżu!... Piotrze!... chodź tu zaraz na górę.
— Józiu!... — zaczął major, biorąc go za rękę.
— Ignasiu!... Ignasiu!... — przerwał mu Robek. — Tylko nie gorączkuj się, proszę cię...
— Pozwól, że ci powiem kilka słów... — ciągnął major.
— Owszem — tylko się nie irytuj.
— Przecież jestem, jak widzisz, spokojny.
— Tak!... tak!... ale zawsze trochę poirytowany. Odpocznij, ochłoń... Jak Helenkę kocham, sprawa nie warta twego zdrowia! — tłomaczył mu Robek.
Wszedł stróż.
— Słuchaj-no ty stary cymbale!... — zawołał siniejąc gospodarz.
— Józiu! pozwól, abym ja z nim pogadał! — odezwał się major, podnosząc brwi.
— Zaklinam cię, daj pokój! — błagał Robek. — Słuchaj! — rzekł do stróża — stój mi w bramie jak słup i pil-