Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 02.djvu/156

Ta strona została uwierzytelniona.

nuj, ażeby nie wszedł na podwórze żaden kataryniarz, piaskarz, rondlarz...
— Drutowat’!... drutowat’!... — zawołano na podwórzu.
Jednocześnie katarynka grała wyjątek z „Violetty.“
— Jeżeli mi wejdzie który do wieczora i wrzaśnie albo zagra, jak ci oto hultaje, co się teraz drą za oknem, to cię ze służby wygonię...
— To już nikogo nie puszczać do kamienicy? — spytał przerażony stróż.
— Wszystkich — z wyjątkiem tych, co krzyki wyrabiają. Machaj!...
Stróż zbiegł ze schodów z łoskotem toczącej się beczki cukru. Naklął kataryniarzowi, to samo druciarzowi i obu wygnał na ulicę. Nastała niezamącona cisza.
— Panie Wioliński!... — odezwał się major, wlepiając okrągłe oczy w muzyka.
— Ignasiu! — krzyknął Robek — uspokój się!...
— Ależ Józiu! pozwól, niechże ja się choć raz odezwę w tej sprawie... — prosił major.
— Jeżeli mi dobrze życzysz, pohamuj się!
— Ha! — rzekł major — czekajmy końca...
W tej chwili wszedł jakiś nieznany mężczyzna w średnim wieku z postacią okazałą i dumną.
— Coto znaczy, panie Robek — rzekł przybyły z gniewem — że mi pan dom nachodzi?... Powiedziano mi, żeś pan mojej córce grać zabronił?...
— Panie... — zaczął major, występując na środek.
— Ignasiu, pozwól!... — przerwał Robek.
— Czego ty mi ciągle głos odbierasz? — zapytał major.
— Wytłomaczę ci się później, mój drogi. Pomoc takiego jak ty człowieka jest zawsze szanowną, lecz odwoływać się do niej nie mam jeszcze prawa — mówił Robek. — Panie! — zwrócił się do gościa — prosiłem córki, aby godzinę nie grała, ponieważ...