— Czy może kto chory?
— Wszyscy zdrowi są, panie, ale wypadła tego rodzaju okoliczność, żem musiał prosić.
— Pan jesteś impertynent...
— Coto, panie?... pan mi uwagi robi w moim domu?
— Józiu! — zawołał major, bystro patrząc na Robka.
— Przepraszam cię!... — przerwał gospodarz. — Objaśnię to panu później — rzekł do gościa — lecz teraz proszę, aby nas pan na godzinę w spokoju zostawił.
— Jeżeli pan nie masz gorączki — rzekł gość — to załatwię z panem rachunki na innej drodze. Tymczasem oświadczam, że w domu pańskim dłużej mieszkać nie będę i żądam, abyś najdalej za pół godziny moją żonę i córkę przeprosił.
Gość wyszedł, nie ukłoniwszy się nawet.
— Feralny dzień! — mówił Robek — ale go przeprę i przekonam was, że nawet dziś, w tak wyjątkowych okolicznościach, musi się znaleźć godzina ciszy. Ciszy takiej jak zawsze!
— Piąta! — rzekł major.
— Graj pan, panie Wioliński...
Znakomity artysta był obecnie w takim nastroju ducha, że aczkolwiek potrzebował pieniędzy i miał wszelką pewność wygranej, mimo to czuł nieprzepartą chęć do wycofania się ze sprawy. Rzecz zaczęła się od wesołej farsy, lecz dzięki uporowi i gwałtowności Robka, z każdą chwilą stawała się nieznośniejszą, a nawet niebezpieczną.
— Graj pan! graj! — powtarzał Robek.
— Nie, panie, grać już stanowczo nie będę — odparł Wioliński — i obecnie proszę pana o uwolnienie.
— O nie, panie! pierwej przekonasz się, że w domu moim można znaleźć godzinę ciszy.
— Ależ panie, ja tu już siedzę blisko godzinę i radbym wkońcu doczekać jakiegoś ściślej określonego terminu. Inaczej owa godzina przeciągnie się do nieskończoności.
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 02.djvu/157
Ta strona została uwierzytelniona.