Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 02.djvu/175

Ta strona została uwierzytelniona.

— Płacę panu dobrze — mówił do krawca — i zawsze zgóry, a pan zawsze robisz mi paskudztwo. To jest szwindel panie, nie handel. Ja w tem chodzić nie będę...
— Owszem — przerwał krawiec — zrobię panu baronowi inne sakpalto, a to niech pójdzie na moją stratę.
— Nie pójdzie, panie — odezwał się Plunio — gdyż ja je wezmę dla siebie.
— Mój drogi, nie róbże głupstw! — zawołał Norcio. — Wyglądałbyś w niem jak ogórek w skórze szparaga.
— Owszem — rzekł krawiec — rozpuści się tylko parę szwów i na pana Kichalskiego będzie pasował.
Gdy wyszli, Norcio odezwał się:
— Sakpalto zapłacone już, nie płaćże mu drugi raz.
— Przecie nie zechcesz mi robić prezentu z odzieży — odparł nieco obrażony Plunio.
— Głupiś! Ja ci prezentów nie robię, tylko nie chcę, ażebyś drugi raz płacił. Zresztą od przyjaciela mógłbyś i prezent przyjąć.
— Chyba za to, że mnie ciągle obrażasz! — mruknął Plunio.
— Bagatela! Jak ja ci powiem co, to mi odpowiedz tak samo i basta. No, daj pyska! — mówił Norcio i pochylił się ku hiszpance Plunia.
Dwaj przyjaciele ucałowali się i już więcej o sakpaletocie mowy nie było.
Przyjaźń dla Norcia tak dalece absorbowała Plunia, że zerwał wszystkie swoje poprzednie, dosyć skromne stosunki. Dawni znajomi ze zdziwieniem patrzyli na jego piękną garderobę i wykwintne maniery i z szacunkiem ustępowali mu z drogi, gdy nieraz w interesie Norcia jeździł najętą karetą.
— Wiecie — mówili — że Kichalski odebrał spadek po jakimś stryju z Turcji. Spłacił już wszystkie długi, żyje jak pan, a nawet mieszka na współkę z tym brylantowym młodzieńcem Zgrzytowiczem.