dziemy. Chcę, abyś poznał ją i jej rodzinę, ponieważ... podobała mi się ona wprawdzie, ale jest tam coś, co mnie zraża trochę...
— Cóż to takiego?
— Jakiś kuzynek! — odparł Norcio.
— Niebezpieczny! — mruknął Plunio i dodał: — Ha! zresztą zobaczymy...
∗
∗ ∗ |
Dla umysłów filozoficznych, przywykłych do podciągania wszystkiego, co jest i co nie jest, pod prawa definicji, dywizji i klasyfikacji, przyjemnie zapewne będzie dowiedzieć się, że wypadki życia codziennego dzielą się na — proste i złożone.
Jeżeli ktoś złamie nogę na ulicy bez żadnych innych akcesorjów, wówczas mamy wypadek prosty.
Lecz jeżeli ktoś, łamiąc nogę, jednocześnie wybija kupcowi dużą szybę, kupcowę przyprawia o spazmy, przestrasza gości i po upływie kilku tygodni ma procesy o wybicie szyby, rozdarcie salopy i niezapłacenie lekarzowi za kuracją, — wówczas trafia mu się wypadek złożony.
W życiu bohaterów niniejszego opowiadania zdarzył się właśnie fakt złożony, napozór zwykły, lecz w którym z jednej strony poświęcenie Plunia dla Norcia zajaśniało nadludzkim blaskiem, a który z drugiej strony opóźnił konkury Norcia, doprowadził go do najwyższego rozstroju nerwów i w dalszym ciągu spowodował mnóstwo opłakanych zawikłań.
Pewnego poranku, który nie był ani pięknym, ani brzydkim, lecz takim sobie zwykłym, nieco na warszawski sposób zakurzonym, Plunio usłyszał w pokoju przyjaciela swego stękanie. Przerażony wbiegł tam natychmiast, pytając:
— Co ci jest?
— Nic... do stu tysięcy!
— Ależ...