Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 02.djvu/191

Ta strona została uwierzytelniona.

— Mój Boże! — wtrąciła Cesia — a papa radził mi, abym za takiego cudaka wyszła.
— Radziłem, nie radziłem — odparł ojciec. — Widzisz, tacy ludzie jak on, ożeniwszy się, albo poprawiają się, a wtedy są dobrzy, albo prędko umierają, a wówczas niema po kim płakać.
— Nieznośny! — rzekła Cesia. — Mówię papie, że ja się jego poprostu boję.
— To dziki zwierz! — dodał Franio. — On widać nie ma żadnego wychowania.
— Zgryźliwy! stary kawaler! oto wszystko. W każdym razie lepiej, że Cesia za niego nie pójdzie — zakonkludował ojciec.
Plunio, słuchając tego, nie posiadał się z radości. Cicho wymknął się z pod okna i postanowił, jak się tylko w domu uspokoi, zawiadomić o tej rozmowie Norcia. Szkoda jednak, że nie słuchał dłużej, przekonałby się bowiem, że cała rodzina o ile potępiała Norcia, o tyle znowu chwaliła jego, Plunia. Szczególniej podobał się pannie Cecylji, która widziała w nim magazyn zacności, elegancji, grzeczności i innych przymiotów towarzyskich.
Po północy, gdy już światła w domu pogasły, Plunio, którego świerzbiał okrutnie język, udał się do pokoju Norcia. Przeszedł sień i wyminął korytarz, gdy nagle w pokoju leżącym przed sypialnią Norcia — usłyszał jakiś szelest.
Zdawało mu się, że ktoś sapie.
Stanął.
Sapanie ucichło, lecz natomiast rozległo się jakby — chodzenie.
— Czyby istotnie ten Franuś chciał zrobić zasadzkę na Norcia? — pomyślał Plunio i — uczuł, że mu jest niedobrze.
— Wlazłem w awanturę! — szepnął, a nogi pod nim zaczęły drżeć. Już żałował, że znalazł się tutaj i począł ostrożnie