Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 02.djvu/192

Ta strona została uwierzytelniona.

wykonywać odwrót, gdy wtem, tuż przy nim rozległo się straszne pytanie:
— Kto tu?
— To ja! — jęknął Plunio, nie poznając własnego głosu.
W tej chwili zdawało mu się, że jakaś niewidzialna ręka chwyta go za gardło, druga za włosy, trzecia wymierza mu silny cios w piersi, czwarta w plecy, piąta w krzyż.
— Ratunku! — wrzasnął Plunio nieludzkim głosem.
— Tuś mi... morderco... skrytobójco! — mruczało nad nim wieloręczne widmo, obsypując go żelaznemi kułakami.
W rozczochranej głowie Plunia błysnęła myśl o śmierci i w tej chwili zbudziło się w nim męstwo rozpaczy. Postanowił walczyć.
Wówczas pastwiące się nad nim widziadło otrzymało silne kopnięcie, potem uderzenie pięścią, a wkońcu zostało schwytane za włosy.
— Morderca! złodziej! — wrzeszczał Plunio, walcząc jak lucyper.
— Puszczaj mnie! — zawołało wtedy widmo. — To ja! Norbert...
— Morderca! — krzyczał nieprzytomny Plunio, utopiwszy obie ręce w czuprynie przyjaciela, którego od dołu energicznie atakował kolanami.
Norcio, poznawszy z kim ma do czynienia, zmieszał się ogromnie. W tej chwili został obalony na ziemię.
Przez parę minut obaj przyjaciele potykali się jak lwy, rycząc wniebogłosy.
Odgłos strasznej walki obudził cały dom. Płochliwa pokojówka wyskoczyła z garderoby na dziedziniec, wzywając na ratunek parobków. Z kredensu wybiegł lokaj ze świecą i siekierą, z kancelarji kuzynek Franuś z rewolwerem, a za nim ukazał się ojciec Cesi z zegarową lampką nocną i dwułokciowem blaszanem pudłem, w którem trzymał mapę swego majątku.