Ziemia w tej chwili wydała mu się bardzo niepewną podstawą ludzkiej egzystencji.
Ktoś wziął go pod rękę, postawił o kilka kroków od jakiegoś drzewa, wcisnął pistolet w garść i szepnął:
— Trzymaj się dobrze!
Potem lekarz zabrał głos i wypowiedział dość nudną mówkę. Skutek jej był ten, że Norcio skierował lufę pistoletu ku głowie Plunia.
Plunio trzymał pistolet lufą na dół, a ujrzawszy tak wyraźny dowód niewdzięczności swego przyjaciela, drgnął.
Huknął strzał. Plunio zachwiał się i upadł.
Teraz Norcio zamknął swój wystrzelony pistolet.
Lekarz pobiegł do Plunia, a najstarszy wiekiem sekundant rzekł:
— Moi panowie! Sprawa jest skończona, ponieważ jeden z przeciwników został ranny.
— Ale on się sam ranił! — krzyknął Norcio. — Strzelił sobie w nogę ze strachu.
Sekundanci milczeli. Lekarz odprowadził Plunia do karety.
— Czy bardzo ranny? — spytano na odjezdne lekarza.
— Zdaje się, że w mały palec.
Gdy chory odjechał, Norcio zwrócił się do sekundantów:
— Więc panowie sądzicie — spytał — że ja nie mam już prawa strzelać się z tym infamisem?
— Przeciw tytułowi infamisa protestuję! — rzekł najstarszy z mężczyzn. — Wszyscy wiemy, że pan Kichalski wolał się ranić, aniżeli strzelać do tego, który przed dwoma dniami nazywał się jego przyjacielem.
— Tak! tak! — powtórzyli inni.
— Więc on, w oczach panów, dlatego że ranił się w nogę, jest człowiekiem przyzwoitym i uczciwym przyjacielem?
— Spodziewam się! Naturalnie! — odpowiedziano.
— Ha! kiedy tak, to patrzcie! — rzekł Norcio.
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 02.djvu/195
Ta strona została uwierzytelniona.