Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 02.djvu/214

Ta strona została uwierzytelniona.

rowania moich zdolności nie wystarczą jej muzykalne zasoby. Ja bowiem chciałem koniecznie grać wszystkiemi palcami, ale żadną miarą nie mogłem objąć ręką oktawy.
W tym wypadku natura po raz pierwszy obeszła się ze mną jak macocha.
Gdym miał lat sześć, przyjęto nauczyciela muzyki, który odznaczał się dużym talentem, ale trochę pił. W kwartał po nim nastał inny nauczyciel, gwałtownik i brutal, który, gdy w sali nie było świadków, tak ciągnął mnie za uszy, że mi do dziś dnia odstają.
Gdym doszedł do siedmiu lat, ojciec umarł. Wtedy mama i jej stronnictwo powiedzieli, że nie mam ani zdolności do muzyki, ani nawet słuchu — i — moja artystyczna edukacja przerwała się na „Polce tremblante.“
Może i lepiej, żem się wyżej nie kształcił w muzyce, bo zapewne i w niej byłbym męczennikiem jak w poezji. Duch mój jest zanadto samodzielny i, że tak powiem: rewolucyjny, w granicach legalności. A o ile znam muzykę, zdaje mi się, że — sztuka ta wymagała głębokich reform.
Do dwunastego roku znajdowałem się pod wyłącznemi wpływami cioci i mamy. Ciocia Femcia, podówczas osoba starsza, codzień odkrywała we mnie nowe zdolności; mama — rozwijała mój poetycki talent.
W tej epoce żyłem tylko poezją. Prawie na każdą godzinę dnia mama wynajdywała, w zbiorze sławniejszych poetów, stosowne wiersze i uczyła mnie ich na pamięć. Sama doszła wkońcu do takiej wprawy, że na miesiąc przed śmiercią zaczęła mówić wierszem. Mnie jednak z tej edukacji zostało niewiele. Gdy mama czytała co przy mnie, umysł mój zajęty był samodzielnem tworzeniem, i z tego powodu większa część jej pracy ginęła bez pożytku.
Z dziecinnych czasów został mi jeden cenny nabytek. Co wieczór, gdym był w łóżeczku, mama czytała wiersz Słowackiego „W Szwajcarji,“ przy którym zasypiałem. Dziś, ile razy