Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 02.djvu/227

Ta strona została uwierzytelniona.

wych spodni. Musiałem na maskaradę wynająć garnitur, który źle pasował. Gdym się zaś obliczył z pieniędzmi, okazało się, że po kupieniu biletu wejścia na salę redutową zostanie mi najwyżej osiem złotych.
— Co będzie, jeżeli mój Sfinks, dla okazania mi sympatji, zechce zjeść kolacją? Przecie nie zaprowadzę jej do Brajbisza!
Nigdy tak boleśnie nie czułem straty majątku. I na co go straciłem?... Na poemat, który dziś oddałbym za bukiet świeżych kwiatów.
Warto było dla śmiesznej epopei poświęcić wszystko i nie mieć nawet kilkunastu rubli dla tak pięknej liryki!
Przez całą niedzielę byłem poekscytowany; zdawało mi się, że noc nie nadejdzie nigdy. O dziewiątej ubrałem się, a w parę godzin później byłem na sali redutowej. Przy mocnem oświetleniu moje rękawiczki nie wyglądały dość świeżo. Prócz tego frak pił mnie pod pachą, a cylinder był trochę zmięty. Gdym jednak spojrzał w lustro, przekonałem się, że braki garderoby wynagradza wyraz mojej fizjognomji. Na bladej twarzy rozlewała się łagodna melancholja, spotęgowana gąszczem jasnych włosów, odrzuconych na tył głowy. Zdaje mi się, że moje oczy spoglądały w tym tłumie najrozumniej, a w ruchach uwydatniała się — szlachetna niedbałość. Nie chcę sobie pochlebiać, myślę jednak, że zwracałem uwagę. Niektóre maski poufale uderzały mnie wachlarzami, i niejednokrotnie słyszałem wykrzykniki:
— Patrz! patrz!... jak ten wygląda...
Nie przypisuję tego sobie, ale — duchowi poezji, który mnie napełniał. Oczekiwanie, słodki niepokój, pragnienie idealnej miłości, wszystko nastroiło mnie na ton najwyższy. Czułem, że gdyby władza policyjna pozwoliła mi odezwać się z improwizacją, zapanowałbym nad tłumami.
Około pierwszej mój niepokój dosięgnął zenitu. Pod orkiestrą umieściło się kilkanaście par tańcujących, zrobił się