ścisk, zepchnięto mnie ze stanowiska. Prawie straciłem nadzieję spotkania się ze Sfinksem, gdy wtem... Eleganckie domino obtarło się o moje ramię w sposób bardzo znaczący.
Tknęło mnie przeczucie. Byłem pewny, że to ona.
— Pani! — szepnąłem.
Odwróciła się, spojrzała mi w oczy pytając, ale — milczała.
„Widać, że nie zna mnie dobrze — pomyślałem — i nie śmie zaczepić.“
Czułem, że jest moim obowiązkiem ułatwić jej pierwszy krok.
— Pani! — rzekłem — jestem Fryderyk Juljusz...
— A cóż mnie to obchodzi? — odpowiedziało domino wyniośle.
Potem, zwróciwszy się do stojącego niedaleko mężczyzny, rzekło:
— Nigdy nie słyszałam, ażeby kto intrygował maski!
Mężczyzna postąpił ku mnie z miną impertynencką. Byłem zdecydowany, za lada przykry wyraz, żądać satysfakcji.
Nagle przypomniałem sobie, że nie mam biletów wizytowych. Nie słuchając zatem mruczeń gbura, cofnąłem się między tłum.
Obszedłem wszystkie sale, noga za nogą, w jednym i w drugim kierunku; przypatrywałem się wszystkim maskom, i — nikt mnie nie zaczepił. Opanował mnie rozstrój nerwowy: światło kłuło w oczy, każdy takt muzyki uderzał jak sztylet. Myślałem, że uduszę się w tłumie i zniechęcony, kilka razy zabierałem się do wyjścia, sądząc, żem padł ofiarą mistyfikacji.
Dopiero około godziny trzeciej zetknąłem się z dwoma maskami, z których jedna, szepnąwszy coś do ucha towarzyszce, wzięła mnie pod rękę.
Była ubrana w obszerny płaszcz jedwabny, a na głowie miała koronkową chustkę.
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 02.djvu/228
Ta strona została uwierzytelniona.