Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 02.djvu/231

Ta strona została uwierzytelniona.

mówią? Czy nie jest to dziwne, że ja, która przysięgłam nienawiść całemu rodzajowi męskiemu, dla pana — zrobiłam wyjątek?... Czy należało mi pisać list, naznaczać schadzkę, a nareszcie w tej chwili — powierzać panu najskrytsze tajemnice, zamiast go złośliwie intrygować?... A pan pomimo to skarżysz się na konwencjonalne wyrazy?...
— O Sfinksie, chciałbym ci upaść do nóg! — szepnąłem.
Ona umilkła, a potem rzekła jakby do siebie:
— Boże! Boże!... tyle szczęścia... I czem na to zasłużyłam?
Teraz przeszło około nas domino, z którem rozłączyliśmy się na środku sali.
— Muszę iść — rzekła moja towarzyszka. — Czas przeleciał mi jak mgnienie oka. Mam do pana żal, żeś się spóźnił, ale już nie gniewam się. Te kilka minut zamknęły w sobie więcej aniżeli całe godziny. Jestem zupełnie szczęśliwa, tak szczęśliwa, że aż się lękam...
Powstała, ściskając mnie za rękę.
— W każdym innym razie prosiłabym, ażebyś mnie odprowadził...
— Ależ zrobię to z największą rozkoszą...
— Nie!... dziękuję... Po tem, co zaszło między nami, muszę być ostrożna, nawet względem siebie samej...
— Bóstwo moje! — szepnąłem. — Życie ci oddam...
— Pomówimy o tem kiedy indziej. Dobranoc! — rzekła.
— Jeszcze chwilkę... Gdzie i kiedy zobaczymy się, ażeby porozmawiać tak szczerze jak dziś?
Zamyśliła się, a potem odpowiedziała prędko:
— Kiedy przyjdę do cioci, z kwiatem we włosach, to znak, że wieczór będę u siebie. Dobranoc!
Pobiegła do swojej przyjaciółki, a ja upadłem na kanapkę, jakgdyby piorun we mnie trzasł.
Co ona powiedziała o cioci?... U jakiej u djabła cioci ona bywa?