— Jedźmyż!... — woła pan Karol. — Ty mnie tak wykierujesz, że się spóźnię na wigilją?...
— Niech pan będzie spokojny! Niech pan siada... Zaraz jedziem...
— Ależ ja nie mam jeszcze rzeczy...
— No, to niech pan wraca do domu, a ja wnet pana dogonię... Mój wóz to lepszy niż koleje żelazne... Lajbełe, geśwind!...
Pan Karol wracał cwałem. Przypomniał sobie, że w budzie nie zagasił lampy, a zresztą — zdawało mu się, że prędzej biegnąc po zawiniątko, prędzej będzie u swoich.
Już za dwadzieścia cztery godzin zobaczy ich!... A może źle zrobił, nie uprzedzając żony o przyjeździe?... Ono taka wątła...
Teraz dopiero zobaczył ją prawie przed oczyma. Widział jej uśmiech, spojrzenie, czuł uściski, pocałunki...
— O Boże! jak ten Abram nudzi z wyjazdem!...
W tej chwili pan Karol wpadł na swój dziedziniec. Machinalnie spojrzał na okno budy, tam ciemno... Rzucił się do drzwi — otwarte... Osłupiał. Wszedł do środka i potknął się o przewrócony kuferek!...
Drżącemi rękoma wydobył z kamizelki zapałkę. Błysnęło światło i pan Karol jednym rzutem oka poznał, że niema jego zawiniątka, że kuferek i stolik są rozbite i że — ktoś go okradł. Zabrał mu nawet pieniądze na wyjazd...
Zapałka dopaliła się, sparzyła mu palce, zgasła, ale — pan Karol nie ruszył się. Stał jak słup na środku ciemnej izby, którą napełniał prąd lodowatego powietrza.
W pół godziny potem na ulicy zaturkotała fura i stanęła przed bramą składu węgli. Po chwili rozległy się ciężkie stąpania i do okienka budy zapukał Abram, wołając:
— Panie, jedziem!... Już pora!...
Nie odpowiedział mu nikt.
Żyd wrócił do fury, zabrał stamtąd świeczkę, zapalił ją
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 02.djvu/249
Ta strona została uwierzytelniona.