— Co pan mówi, panie Dobrzański?...
Nauczyciel z gniewem ujął się ręką pod boki:
— A pani co mówi?...
Może byliby się pokłócili. Szczęściem, niańka wniosła duży półmisek pachnącej kiełbasy z sosem i drugi — tartych kartofli ze słoniną.
Nastała cisza i przetrwała do końca obiadu, na zaokrąglenie którego mama i pan Dobrzański wypili po szklance piwa.
Niańka sprzątnęła półmiski. Powstaliśmy z krzeseł, a nauczyciel mówił:
— „Dziękujemy Ci, Boże, za posiłek nam udzielony; bądź błogosławion w darach i we wszystkich dziełach Twoich. Amen!“
Szybko pocałowałem w rękę mamę i pana Dobrzańskiego i wybiegłem na podwórko. W chwilę potem, ukryty za płotem, widziałem, jak nauczyciel w wysokiej rogatej czapce dreptał ku swemu domowi, opierając się na zakrzywionym kiju.
W dnie świąteczne, osobliwie podczas długich wieczorów, było u nas bardzo wesoło. Przychodził ksiądz proboszcz z siostrą, niziutki i okrągły pan burmistrz z żoną i trzema córkami, staruszka pani majorowa z dwoma wnuczkami, pan pocztmajster, kasjer, sekretarz magistratu i sekretarz z poczty. Starsi siadali do kart, młodzi grali w loteryjkę, w cenzurowanego, w ślepą babkę, a wszystko z ogromnym krzykiem. Znudzili się tem jednak bardzo prędko, więc najładniejsza panna burmistrzówna, poprosiła pana kasjera, ażeby im zagrał do tańca.
— Dajcież mi państwo spokój — bronił się kasjer — nie wziąłem nawet gitary z domu.
— To poszlemy po nią! — wołały panny.
— Gitara jest już w kuchni! — odezwałem się nieproszony.
Wszyscy w śmiech, pan kasjer chciał mnie pociągnąć za ucho, ale dwie panny schwyciły go za ręce, a tymczasem pan
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 03.djvu/018
Ta strona została uwierzytelniona.