Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 03.djvu/036

Ta strona została uwierzytelniona.

uciechę! Zaraz za budynkami znajdował się pagórek. Na jego szczycie stawiałem sanki, siadałem na nie i — jazda wdół... W połowie wzgórza tylko wiatr świstał mi koło uszu, a potem jechałem już tak prędko, że pędem wydostawałem się aż na otwarte pole. Za pierwszym razem poszło mi dobrze, za drugim, — nie wiem co się stało, lecz, zacząwszy jechać na sankach, nagle uczułem, że jadę na głowie, znowu na sankach, znowu na głowie, i tak aż nadół, gdzie dopiero puściłem sanki, które uciekły w pole, a ja po pas ugrzęzłem w śniegu. Wogóle, w początkach, sanki równie często jeździły na mnie, jak ja na nich; lecz później nauczyłem się niemi tak doskonale kierować, żem nieraz prosił mamę, ażeby ze mną siadła, to ją przewiozę. Ale mama nie miała czasu.
Pewnego dnia, gdym się ślizgał, przyszła na wzgórze niańka. Schwyciwszy ją za kark, chciałem gwałtem babinę wpakować na sanki i zjechać nadół. Ale Łukaszowa odepchnęła mnie niecierpliwie i rzekła:
— O, zawsze ci te zbytki w głowie! Ustatkowałbyś się choć dzisiaj.
— Albo co? — spytałem zdziwiony jej tonem.
— Dali znać, że jest wojna — odparła niańka.
— Wojna?... — powtórzyłem za nią — wojna?...
Zarzuciłem sanki na plecy i poszedłem do domu. Wyraz, dopiero co usłyszany, zawsze oznaczał dla mnie coś bardzo odległego i dawnego. Lecz w tej chwili nabrał jakiejś nowej treści, której zgoła nie pojmowałem.
Przechodząc około stodoły, zauważyłem, że parobcy nie młócą żyta, lecz rozmawiają o wojnie. Utkwiło mi nawet w pamięci zdanie Walka:
— Komu Pan Jezus miłosierny naznaczył śmierć, umrze i tak — a komu życie, temu i wojna nie da rady.
W kuchni kucharka, wzdychając, tłomaczyła dziewkom, że dla niej wojna nie nowina, bo już od kilku lat widuje na niebie krwiste słupy i ogniste rózgi.