— Doszło do mojej wiadomości, że są ludzie, którzy powątpiewają o moich zasługach...
— Ależ!... — przerwał zarumieniony pan burmistrz, kręcąc się na fotelu.
— Owszem — pochwycił kasjer — powątpiewają, wiem, że powątpiewają... Otóż ja, chcąc oczyścić się z podobnych zarzutów, przedstawię panom — dowody...
Wydobył z kieszeni scyzoryk, otworzył go, rozpiął żakiet, potem kamizelkę i zaczął dolny jej brzeg odpruwać.
— Aha!... — szepnął do proboszcza pocztmajster — stan służby...
I podniósł brwi bardzo wysoko.
— Nie! — dumnie odpowiedział kasjer, prując dalej.
— Pewnie lista bitew, w których się odznaczył — dodał burmistrz i niespokojnie uderzył się w udo.
— Wcale nie! — odparł już niecierpliwie pan kasjer i — położył na stole papierek, mało co większy od bibułki do zwijania papierosów.
Pan burmistrz wsadził okulary i wziąwszy drżącą ręką kartkę, przeczytał półgłosem:
— Aha!... Nominacja na... na pomocnika... na pomocnika naczelnika parafji... A co, mówiłem! — wykrzyknął.
— Teraz panowie chyba wiecie, kim jestem? — zapytał kasjer.
Ale ponieważ do saloniku w tej chwili wszedł pan Dobrzański, więc kasjer, spojrzawszy na niego zgóry, pocałował mamę w rękę i wyszedł do miasta.
— Zawsze twierdziłem — rzekł pan burmistrz — że on będzie wielkim człowiekiem! No, panie Dobrzański, zgadnij, czem jest nasz kasjer?...
Nauczyciel oparł się na kiju i rzekł, bystro patrząc w oczy panu burmistrzowi:
— Był i jest chłystkiem...
Pan burmistrz rzucił się na kanapie.
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 03.djvu/050
Ta strona została uwierzytelniona.