Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 03.djvu/065

Ta strona została uwierzytelniona.

— Żona i dzieci zostaną ze mną. Nie poto jestem burmistrzem, żebym w takiej chwili uciekał.
— Panie prezydencie...
— Nie zawracaj mi pan głowy! Panu wolno dbać o swoją skórę, boś wielki człowiek, ale ja...
Wyjrzałem. Pan burmistrz był czerwony i wywijał pięściami, aż mu czapka zsunęła się na bakier. Zato pan kasjer był bardzo mizerny, i zdawało mi się, że ma nogi cieńsze niż zwykle.
Odgłosy wciąż zbliżały się, ale już byłem z niemi oswojony. Ogarnęło mnie uczucie, że trwają od początku świata i że tak być powinno. Około drugiej uczułem głód; a że dziś obiadu nie gotowano, więc niańka osoliła trochę gorącej wody, wrzuciła w nią masła i nadrobiła chleba. Jedząc taką zupę, myślałem, że jest to dzień gorszy od wielkiego piątku, bo wtedy na obiad dają choć grzane piwo i śledzie z kartoflami, nie wodziankę.
Podnosiłem do ust łyżkę, kiedy nagle zatrząsł się dom od huku bez porównania gwałtowniejszego niż dotychczas; zdawało się, że występują jakieś nowe potęgi. Aż pochyliłem się na stół, a przerażona niańka, krzycząc, zaczęła biegać po pokoju. Byłem pewny, że już za naszym ogrodem rozlegają się te częste i ogromne wystrzały.
Niańka zupełnie straciła przytomność. Wydobyła z komody kilka srebrnych łyżek i zawinęła je w fartuch, a potem mnie zaczęła ciągnąć za rękę, wołając:
— Chodź do lochu, bo tu śmierć!... Zabiją ciebie i mnie... zabiją wszystkich... słyszysz!...
Wyrwałem się jej, a starowina wybiegła z pokoju, modląc się głośno.
Łoskot był tak straszny, jakgdyby waliło się miasto. Gorąco uderzyło mi do głowy, a potem uczułem spokój, jakbym skamieniał. Bez obawy spojrzałem w kierunku łąk i nie zobaczyłem nic.