Chłopak był ubrany w połataną koszulę i podarte majtki. Nie miał ani butów, ani czapki. Poznał nas zdaleka i wołał:
— To pani idzie?... Pani!...
— Gdzie twój pan? — zapytała mama.
Chłopiec pokazał ręką na wysychające drzewo.
— Oho! — odparł, zacinając się — poszedł stary... poszedł na dyndus!...
I obtarł czerwone oczy wielkiemi, brudnemi pięściami.
— Widzi pani ten stryk?... — dodał, wskazując na kawałek powroza, zwieszający się z gałęzi.
Matka ze zgrozą odwróciła oczy i usiadła na kamieniu. Odpocząwszy długą chwilę, spytała:
— Gdzież jest?...
— Stary? — rzekł chłopak. — Stary leży w izbie. Zdjąłem go ładnie, zaniosłem jak się patrzy...
— Dosyć!... — przerwała matka i poczęła z trudnością wstępować na wzgórze.
Od tej pory, kiedym ją zbliska widział, chata skurczyła się jeszcze bardziej i zapadła w ziemię. Słomiany daszek zgnił, drzwi oberwane trzymały się tylko jednej zawiasy, ściany były pełne szpar.
Mama zatrzymała się u progu. Na twarzy jej ukazał się wyraz takiego żalu i trwogi, że byłem pewny, iż ucieknie, nie zajrzawszy do wnętrza chaty. Wnet jednak przemogła się, i weszliśmy.
Na klepisku w sionce połyskiwała kałuża ciemnej wody. Chłopiec stanął przy drzwiach na lewo i otworzył je z ciężkim zgrzytem.
Przy skąpem świetle, które zaglądało tu przez kilka szybek, zobaczyłem nędzną izdebkę z walącym się piecem. Był w niej pień, ława, stół ze zmurszałych desek i napozór — nic więcej.
Chłop, milcząc, wskazał ręką w kąt, gdzie na ziemi leżał jakiś długi, szary przedmiot.
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 03.djvu/080
Ta strona została uwierzytelniona.