na każdem ze złoconych krzeseł, jedwabnych kanap i lubieżnie wtył wygiętych foteli, siedzi i ziewa nie dające się wygnać, szare widmo nudów.
— Boże, jakież to życie okropne!... — westchnęła, niejasno przypominając sobie, że kiedyś marzyło się jej inne życie. Na chwilę błysnęły jej dawno wygasłe nadzieje i pragnienia. Jacyś mężczyźni o bohaterskich sercach i duszach szlachetnych, którzy dążyli do wielkich celów, — równe im kobiety zawsze jednakowo uwielbiane i pożądane, — kraj zalany powodzią bogactw nowych idei, — praca przy pieśni, — prawda, piękno i dobro, sprawujące rządy nad światem...
— Skąd ja o tem wiem?... — szepnęła. — Ach, to on, ten oryginał Julek opisywał mi takie dziwy... Ale wyjechał i — wszystko się skończyło.
Oczy jej zaszły łzami, lecz wnet oprzytomniawszy, obtarła je prędko i zmusiła się do uśmiechu zadowolenia.
— Nie — to uśmiech smutny, poprawmy się, bo zaraz goście przyjdą... Teraz dobrze.
W dalszych pokojach rozległ się odgłos kroków. Wszedł pan X.
— Ciekawym — rzekł — czy zbierze się dziś komplet?
— Jakto, myślisz grać? — zawołała przestraszona pani.
— Rozumie się, skoro przez cały wieczór goście będą zajęci tym waszym magnetyzerem.
— I nie jesteś ciekawy rzeczy tak cudownej?
— W preferansie trafiają się większe cuda — odpowiedział pan.
— A los Julka, nicże cię nie obchodzi?
— Półgłówek! — wzruszył pan X. ramionami. — Mógł być dyrektorem cukrowni i akcjonarjuszem, a zmarnował czas na jakieś tam wynalazki. Tylko czekam, że poprosi, abym jego długi spłacił. Wynalazca... Reformator...
Z za okna doleciał głuchy turkot i na dziedziniec wjechała jedna kareta, druga, trzecia. Szwajcar kilka razy uderzył
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 03.djvu/088
Ta strona została uwierzytelniona.