Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 03.djvu/089

Ta strona została uwierzytelniona.

w dzwonek, brzęknęły drzwi w przedpokoju, goście zaczęli się schodzić.
Pan spojrzał na zegarek.
— Nigdybym nie pomyślał — rzekł — ażeby raut mógł zacząć się o dziewiątej. Zrobiliśmy coup d’état. Jutro będzie o tem mówić całe miasto....
Zaszeleściły suknie dam, zaskrzypiały kamasze panów i, poprzedzone dźwiękami francuskiej rozmowy, weszło odrazu kilkanaście osób. Wszystkie twarze były uśmiechnięte, nikt bowiem nie znalazł się pierwszy w salonie, jak Robinson na odludnej wyspie. Jednocześnie w drugich drzwiach ukazała się siostra gospodyni domu, urocza panna Emilja.
Zaczęły się powitania, wykrzykniki, wszystkie rodzaje uśmiechów i ukłonów. Znalazł się też magnetyzer i jego medjum, ubrane we frak ostatniej mody i nowe binokle, które trochę za często spadały mu z zadartego nosa. Pani A. zaczęła poszukiwać takiego punktu, w którym najlepiej wydałyby się jej brylanty, — pani B. majestatycznie chodziła po sali, nie dlatego, ażeby upokorzyć ludzkość, ale, aby zwrócić uwagę na swoją paryską suknią, a pani C., mająca prawie pełnoletniego syna, który już przegrał w karty swój mająteczek, otaczała posażną pannę Emilję dowodami niezwykłej tkliwości. Współcześnie pan D. szukał okazji do wymienienia kilku słów z panią E., tak jednakże, aby ich mąż nie widział, — pan F. w natrętny sposób kokietował dyrektora kolei, pan G. upatrywał partnerów do winta, a panowie J. i K. usiłowali okazać pewnej młodej osobie, że się wcale między sobą nie znają, że wcale o siebie nie dbają i że przy pierwszej sposobności zażądają od siebie wyjaśnień. Grywając w bilard, gdzie nie było owej młodej osoby, dwaj rywale mieli dla siebie nieco pobłażliwsze uczucia.
Magnetyzer i lekarz, nie wierzący w magnetyzm, usunęli się w kąt, z którego można było widzieć całe towarzystwo.