Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 03.djvu/094

Ta strona została uwierzytelniona.
II.


Dzięki własnościom magnetycznego fluidu, znajdujemy się w roku 1880, w Paryżu. Nie znamy miasta, ale pomimo to, nie gubimy się wśród jego ulic i prowadzeni przez niewidzialną siłę, między dwoma miljonami mieszkańców z łatwością odnajdujemy potrzebną nam osobę.
Uderzyła jedynasta w nocy, kiedy Juljan, kuzyn pani X., wszedł do jednej z paryskich restauracyj. Ogromne salony były pełne dymu i gości; gazowe płomienie kandelabrów świeciły jak we mgle, przy każdym stoliku tłoczyły się po trzy i cztery osoby, między któremi była przynajmniej jedna młoda i wesoła kobieta.
Ruch — ścisk — gwar — niesłychany; każdy gość wrzeszczy, jakby przemawiał do głuchoniemych, a śmieje się, jakby go łaskotano w pięty. Jedzących jest niewielu, zato wszyscy piją: ten kawę, tamta konjak, ów piwo, owa wino. Są to ludzie młodzi i może dlatego między jednym a drugim kieliszkiem całują publicznie towarzyszące im damy. Przy niektórych stolikach pocałunki sypią się jak grad: jest to znakiem, że w tym punkcie restauracji jedna dama przypada na dwu, albo na trzech panów.
Gwar głosów przypomina najburzliwsze posiedzenia giełdowe. Niekiedy wydziera się z niego krzyk pojedyńczy: to oberkelner wydaje dyspozycje, albo jakiś młodzian z jednego rogu sali zaprasza do siebie znajomą, której zwykły śmiertelnik nawet nie dostrzegłby w obłokach dymu. Między stolikami z trudnością przeciskają się kelnerzy, handlarze delikatesów i kwiaciarki; nowi przybysze są zakłopotani; z powodzi rozmów od czasu do czasu wynurza się parę głośniejszych taktów dalekiej muzyki.
Juljan minął dwie sale i zwolna przebił się do trzeciej, gdzie na końcu było jeszcze parę stolików niezajętych. Nikt go nie witał, ani on nikogo; czasem tylko w jego stronę bły-