płomykiem, skąd wraz ze swym gościem weszli do pokoju na prawo, gdzie również palił się gaz.
Pokój ten robił wrażenie więziennej celi. Posiadał jedno półokrągłe okienko na wysokości ludzkiego wzrostu, kanapę obitą skórą, parę ciężkich krzeseł, bibljoteczkę z potłuczonemi szybami, dwa stoły, pełne papierów i notat, wreszcie żelazną szafę. Ściany były nagie, brudne od kurzu, który osiadał na nich grubą warstwą; po kątach zwieszała się ciemnemi fałdami pajęczyna.
— Potrafisz tu mieszkać przez piętnaście albo i dwadzieścia lat? — zapytał nagle starzec.
Juljan wstrząsnął się.
— Ani myślę o tem — odparł chłodno.
— A jednak będziesz mieszkał.
Juljana zdziwiły te słowa. Postąpił krok naprzód i ostro patrząc w szkaradną twarz starca, rzekł:
— Czy nie masz pan zamiaru uwięzić mnie w tej ruderze?...
— Nie ja, nie ja! — odpowiedział stary obojętnie — ty sam się uwięzisz. Chyba, że świeże powietrze wywiało ci z głowy pragnienia, jakiemi przed godziną dręczyłeś się, coprawda przy konjaku — dodał, mrucząc.
Juljan poczuł, że rumieni się ze wstydu.
Tymczasem starzec otworzył żelazną szafę i wydobywszy stamtąd parę kul wielkości jabłka, pokazał je gościowi.
— Znasz ten metal?
— To stal szmelcowana.
— Weź to do rąk.
Juljan wziął obie kule i zastanowił się.
— One są puste?...
— Nie — odparł starzec.
— Tak lekkich metalów nauka nie zna.
— Ja je znam, to na dziś wystarczy. A kiedyś ty sam będziesz robił lżejsze.
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 03.djvu/099
Ta strona została uwierzytelniona.