— Tak — odparł Juljan.
— Choćby ci to zabrało ze dwadzieścia lat życia?
— Tak, o ile z pańskich doświadczeń i tablic przyjdę do tego samego wniosku.
— A kiedy weźmiesz się do roboty?
— Dziś.
— Basta! — rzekł stary chemik i wyciągnął rękę.
Juljan uścisnął ją. Był blady jak wosk; sprzedał życie demonowi nauki.[1]
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
W tej chwili magnetyzer zamknął drzwi buduaru, oświadczając, że jego medjum musi kilka minut odpocząć.
W salonie zrobił się gwar, każdy bowiem i każda z obecnych chciała nietylko wypowiedzieć własny pogląd na kwestją magnetyzmu, ale jeszcze powetować długie milczenie. To też mówili wszyscy, a nikt nie słuchał; tylko młoda gospodyni domu milczała.
— Cóż pani na to? — spytał ją doktór z ironicznym uśmiechem.
— Ja?... Oddawna wiem, że mój kuzynek posiada żywą wyobraźnią i marzy o zmianach, jakie nastąpią w świecie po wynalezieniu machin latających.
— Tak, ale kuzynek pani za mało zna fizykę i chemją — odparł doktór.
Usłyszał to fortepianista i przybiegł zaperzony.
— Ciekawym — zawołał — z jakiego powodu pan doktór nie wierzy w możliwość wynalezienia hydrometalu? Dla dzisiejszej nauki niema niepodobieństwa.
Doktór począł trząść ręką na wysokości swego ucha.
— Kochany panie — odparł — pamiętaj o przysłowiu:
- ↑ Dalszy ciąg rozdziału (po kreskach) przekreślony jest w rękopisie czerwonym ołówkiem: Prus może chciał go zupełnie usunąć, a może sformułować w innej redakcji.