wychodził po nie do miasta, Juljan miał święto. Wtedy wydobywał rękopisy Gneista i zagłębiał się w ich czytaniu, albo sam robił notatki.
Reszta godzin, wolnych od snu i czytania, stanowiła dla Juljana okres roboczy. Wówczas, albo schylony przy chemicznej szalce ważył materjały, ze ścisłością tysiącznych części grama, albo umieszczał je w retortach, bacząc, aby się nie zakradł jakiś pyłek nieznany i niezważony, albo śledził skazówkę manometru i o tysiączne części milimetra posuwał śrubę.
Ktoby go widział — jak całe godziny stoi lub siedzi bez ruchu, jak przez pół dnia nie wychodzi za obręb kilku metrów kwadratowych, jak każde drgnienie jego ręki jest obrachowane, jak źrenica nie opuszcza manometru, jak ucho nie słyszy innych dźwięków, prócz tych, co rozlegają się w retortach — mógłby go uważać za automat, w którym zgasły wszystkie uczucia. A tymczasem pod pozorami spokoju, w Juljanie kipiała niecierpliwość. Drżał, że reakcje odbywają się tak powoli, — rozpaczał, gdy mu się nie udawały próby, a szalał z radości, ile razy otrzymał hydrometal.
Mimo wszelkich cech systematu, praca Juljana nie była porządną. Gdy odrazu nie otrzymał jakiego hydrometalu, porzucał go i przechodził do następnego, bardzo rzadko powtarzając doświadczenia. Tak było z hydrometalem Deltą, Lambdą, Jotą; nie zrobił ich, nie miał siły robić po raz drugi, a zarazem czuł wyrzuty sumienia, że nie zrobił i ciągle był rozdrażniony.
Często opanowywało go zniechęcenie. Wówczas na dobę i dwie porzucał badania i, z oczyma wlepionemi w sufit, leżał w swoim pokoju. Czasem budziła się w nim ochota wyjechać do Paryża, porozmawiać ze znajomymi, popatrzyć na ludzi; lecz wtedy jakiś głos zdradziecki szeptał w nim:
„Zaczekaj jeszcze jeden dzień, otrzymaj jeszcze jeden hydrometal, a pójdziesz...“
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 03.djvu/134
Ta strona została uwierzytelniona.