roboty, nie czytał, nie rachował, tylko, leżąc na twardej kanapie, marzył. Zdawało mu się, że nauka jest to olbrzymia góra, w którą on wświdrował się jak robak w drzewo. I oto leży w kanale tak niskim, że musi pełzać na czworakach, a tak wąskim, że w żaden sposób nie może się odwrócić. Cofnąć się — niepodobna: wejście zamknięte. A w którąkolwiek stronę zechciałby się posuwać: naprzód, w lewo, naprawo, wszędzie spotka warstwę skał, grubą na dwadzieścia lat pracy. Nawet wyprostować się, nawet głębiej odetchnąć nie można, bo ze wszystkich stron gniecie go niepokonany ciężar.
— Więc zginę zamurowany, skąd cała ludzkość nie mogłaby mnie wydobyć, gdzie nikt nie domyśla się mego istnienia i cierpień?... I prochy moje zostaną tu na wieki, bez nadziei wydobycia się nawet w dzień Ostatecznego Sądu?... Ach, wolę już umrzeć, byle patrząc na słońce.
Zerwał się z kanapy, wybiegł na dziedziniec i począł wyglądać za mur fabryki, spragniony zieloności i słońca. Napróżno. Zamiast kępki trawy, między cegłą, widać kilka uschniętych ździebełek; zamiast wesołych blasków mgłę wilgotną. Przed nim pieni się żółtawa woda Sekwany, tam czernieje smutne widmo Paryża, a wkoło — cisza i pustka.
To zima. Lato oddawna minęło.
Wtem z suteryny, leżącej pod pracownią, doleciała go szczególna melodja. Wytęża słuch: ktoś gra na klarynecie kontredans z „Orfeusza w piekle,“ popełniając w każdym takcie przynajmniej dwa fałsze.
Juljan zajrzał przez zakratowane okno. W głębi piwnicy, z jedną nogą na tapczanie, z drugą na ziemi, siedział samotny Marek Aureljusz i tak zapamiętale dął w klarynet, że nawet nie zauważył laboranta.
— Także wynalazł rozrywkę! — szepnął Juljan.
Odchodząc, spostrzegł obok drzwi piwnicznych błyszczący przedmiot. Podniósł i ze zdziwieniem poznał nową dwudziestocentówkę austrjacką.
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 03.djvu/139
Ta strona została uwierzytelniona.