Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 03.djvu/150

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie pani! tylko z poczuciem obowiązku, kiedy taki człowiek zstępuje z mego stanowiska...
— Boś pan nawet — wtrącił Dylski — był w rządzie gubernjalnym?
— Właśnie! Otóż kiedy taki człowiek zstępuje do nizin społecznych, to już musi sięgnąć jak najgłębiej, jednym ruchem wstrząsnąć zmurszały gmach rutyny i zastoju. Krawiec, fryzjer — to między rzemieślnikami eleganci; fryzjer ma nawet w sobie coś ckliwego, a szewc...
— Trochę cuchnie!... — szepnął Dylski z odcieniem głębokiego przekonania.
— Drogi papo! — zawołała poetyczna Łucja — wszakże te właśnie przykrości stanowią największą zasługę pana Anastazego.
Reformatora coś w serce kolnęło, gdy to usłyszał. Pochylił się do miłej panienki i drżącym głosem zapytał:
— Więc pani nie odepchnęłabyś spracowanej dłoni rzemieślnika, nie zawahałabyś się otrzeć potu z czoła, uznojonego w wielkiej pracy społecznej?...
— Czy pan może się nawet pytać o to? — szepnęła tkliwa Łucja.
— Hum! — kaszlnął Dylski. — Widzę, że się macie ku sobie...
— Drogi papo!...
— Widzę, widzę! — przerwał drogi papa. — Ha! kiedy tak, to się i pobierzcie... Ale — dodał po chwili — tobie, panie młody, postawię jeden warunek...
— Tysiąc! — jęknął szczęśliwy kochanek.
— Tylko jeden. Oto — w posagu dostaniecie najwyżej sześć tysięcy rubli na to tam obalenie zmurszałego gmachu rutyny, bo widzę, że i Łucja nasiąkła twojemi teorjami. Ale gdy stracisz i znudzi ci się, to już możesz sobie zostać nawet i szewcem, ale gwałtownym reformom dasz spokój...
— Reformom?... Cóż w nich złego?...