ANASTAZY, DOSIĘGAJĄC CELU SWYCH MARZEŃ, MIMOCHODEM
SKIEROWUJE JEDNEGO ŻYDKA DO PRACY UŻYTECZNEJ.
Rok praktyki Anastazego skończył się z wielkim dla ogółu pożytkiem. Młody reformator miał już na własną rękę otworzyć olbrzymią fabrykę, o której jednak stary Pocięgiel odzywał się bardzo pesymistycznie. I nie dlatego bynajmniej, aby nie wierzył w genjusz swego ucznia, o którym przecie zapewniały go dzienniki, pani majstrowa, terminatorzy i czeladź, a nadewszystko sam Anastazy — ale — z powodu złych czasów.
— Patrz pan — mówił Pocięgiel — co się to dziś wyrabia! Ja, panie, od zeszłego roku straciłem już więcej niż połowę kundmanów i mam długi hipoteczne na kamienicy. Ludzie widać chodzą w szwarcowanych butach, a czeladź coraz podlejsza... Złe czasy!...
Anastazy rozumiał trochę powody złych czasów dla Pocięgla, ale milczał, zajęty własnemi projektami. Chciał on ani mniej, ani więcej, tylko zbudować fabrykę, miał już nawet plac upatrzony, ale cóż kiedy sześć tysięcy rubli na tego rodzaju rzeczy w żadnym razie wystarczyć nie mogło.
Poszedł do przyszłego teścia i delikatnie zapytał go, czyby nie dało się zwiększyć sumy posagowej.
— Ani myślę! — odparł Dylski. — Nawet przyznam ci się, żem zupełnie stracił wiarę do twoich projektów i gdyby nie słowo, nie dałbym nic...
— Z jakiej racji?... Cóż jest niemożliwego w moich projektach? — spytał Koński.
Stary zamyślił się i rzekł:
— Ilu robotników chcesz wziąć?
— Choćby stu...
— Pierwsze głupstwo. Każde przedsiębiorstwo zaczynać się musi jak najskromniej, bo inaczej straci możność bytu. Przy-