Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 03.djvu/158

Ta strona została uwierzytelniona.

dnościami, ale wskoczył w dorożkę — i przybywszy do redakcji, napisał długi artykuł o zawaleniu się sufitu w pewnym domu. Ale to już do rzeczy nie należy.
Zkolei Anastazy zaprosił kolegów na górę, gdzie oczekiwała ich wiotka Łucja. Koński pobiegł naprzód, a za nim goście, potykający się o dywan na schodach, tupiący i wogóle bardzo ożywieni.
— Jest to najszczęśliwszy dzień w mojem życiu! — szepnął reformator do swej tkliwej małżonki.
— I w mojem też! — odparła tkliwa małżonka wielkiemu reformatorowi.
— Cele nasze spełnione... — mówił Anastazy. — Ci dzielni ludzie staną się nasieniem lepszej przyszłości.
— A ty jej twórcą! — dodała piękna Łucja z brylantową łzą w oku.
Tymczasem nasiona przyszłości powoli zapełniały przedpokój, nie śmiejąc czy nie chcąc wejść do salonu. Tylko najodważniejsi przez otwarte drzwi wytykali głowy, lecz wnet potem cofali je, jak kot łapy z gorącego popiołu.
Anastazy i Łucja, aby czeladce swej okazać idealną stronę małżeńskiego pożycia, utworzyli na środku sali bardzo malowniczą grupę. On spracowanem ramieniem objął jej wiotką kibić, a ona delikatną dłoń oparła na jego męskim karku. W taki sposób ustawieni, z bijącemi sercami, oczekiwali gości. Goście chrząkali, wycierali nogi o słomiankę, potrącali się wzajemnie, lecz nie wchodzili.
— Proszę was, koledzy — zawołał Anastazy.
— No idźże pan, panie Kociołek! — mówiono w przedpokoju.
— Nie on!... Dzięglewicz starszy i sam był majstrem.
Tłum zwiększył się i tak napełnił przedpokój, że drzwi trzeszczeć zaczęły.
— Wejdźcież, koledzy! — wołał zaniepokojony Koński.
— Gdzie Dzięglewicz?... Dzięglewicz!... — szemrano.